Wyjazd z jednego polskiego miasta do drugiego polskiego miasta, żeby siedzieć cały czas w hotelu, położonym w tym drugim polskim mieście, uważam za coś głupiego. Tym razem zostałem zmuszony, bo znajomi ustalili to z mą Lubą i nie miałem mocy przerobowych, żeby to odkręcić. Pojechałem więc do Kielc, które są mą miłością, gdyż stamtąd wywodzi się mój ród. Nieopodal mam odziedziczone gospodarstwo, które kocham bardzo. Spanie zatem w hotelu, położonym nieopodal mego umiłowanego rancza, wydawało mi się tym bardziej absurdalne. Nie żałuję jednak. W Binkowskim było naprawdę miło.
Hotel mieści się chyba w granicach Kielc. Kielce są zielone. Ulice są szerokie. Zwłaszcza na obrzeżach domy toną w drzewach i krzewach. Trudno czasem stwierdzić, czy to jeszcze miasto. Parking był średni. Miejsc wolnych prawie nie było. Przyjechaliśmy w piątek. Ludzie przyjechali z bąbelkami na basen. Do tego były jakieś wesela. Na parkingu stało dużo wypasionych bryk ze świętokrzyskimi numerami rejestracyjnymi. W pierwszej chwili pomyślałem z obawą, że to lokalna mafia się tu bawi. To była jednak głupia myśl. Potem doszło do mnie, że miejscowi przyjechali spędzić piątkowy wieczór na basenie i w saunach. Poza tym jakaś część to byli pewnie goście weselni. Wszyscy piękni niesamowicie. W świętokrzyskim wszystko jest ładniejsze (dowód: Piasek ma śliczny uśmiech, a Edyta Herbuś to pulsar seksapilu).
Aquapark (baseny i zjeżdżalnie).
Strefa basenowa składa się z dwóch dużych basenów: jeden jest dla dzieci, drugi dla dorosłych. Basen dla bąbelków jest spory. Są w nim atrakcje (zjeżdżalnie i natryski) dla dzieci w różnym wieku. Moje bąbelki bawiły się świetnie.
W mej pamięci wyjątkowo dobrze zapisał się duży basen. Byłem kiedyś na basenie w Krakowie. Ilość ludzi z tatuażami sprawiła, że nie czułem się komfortowo. Człowiek przychodzi na basen z bąbelkami a tam ludzie z ilustracjami czaszek, krat, cierni, płomieni, krzyży etc. W Kielcach tej patologii było zadziwiająco mało. Pierwszego dnia mojego pobytu (w piątek wieczorem) wypatrywałem tatuaży i naprawdę trudno było mi znaleźć jakikolwiek. W sobotę i niedzielę było ich już niestety więcej, ale i tak (na moje szczęście) nie była to krakowska zupa z patoli. W ogóle było jakoś kulturalniej: nie pamiętam, aby ktoś w przestrzeni publicznej używał wulgarnych słów, a mam na to ustawiony radar, gdy trzymam przy sobie bąbelki.
Co do warunków technicznych dużego basenu, to ma on sporą powierzchnię. Nawet przy największym ruchu (a taki miałem nieprzyjemność oglądać) każdy mógł znaleźć sobie wystarczająco dużo miejsca, aby popływać lub przycupnąć w celu odpoczynku. W „północnej” części znajduje się bar. W sobotę wieczorem odważyłem się coś zamówić, ale kazało się, że jest już za późno (bar został zamknięty wcześniej niż cały obiekt). Potem poszliśmy na dyskotekę, która znajduje się w podziemnym klubie. Ze znajomymi i bąbelkami. Towarzystwo było starsze. Przewaga dziewczyn. Najładniej tańczyły moje bąbelki: przedrzeźniały innych uczestników zabawy. Poszedłem do baru, żeby kupić piwo i drinki. Obsługa była niemiłosiernie powolna. Czułem się jak w stołecznym wydziale komunikacji: patrzyłem na niezrozumiałą krzątaninę młodych barmanów i próbowałem zrozumieć jej sens, mając w pamięci, co jest rolą baru i osób, które mają go obsługiwać. Następnego dnia, gdy znów odważyłem się podpłynąć do basenowego baru w celu zakupu napojów, zobaczyłem tych samych barmanów i wiedziałem, że znów będzie długo. I było. Tu właściciele obiektu powinni sprawić, żeby w barmanach było więcej życia i świadomości, co jest sensem ich istnienia, gdy są w pracy.
Nie chciałbym jednak, aby małe żale przesłoniły całość. Basen dla dorosłych był wspaniały: duży i piękny. Miło było kąpać się w kulturalnym towarzystwie. To jest powód, dla którego wrócę do Binkowskiego na pewno.
Na obrzeżach basenów jest wiele punktów (zatoczek) z bąbelkami (to są chyba jacuzzi). Są dobrze skonstruowane i umiejscowione. Duży plus.
Baseny okala sztuczna rzeka. Dla mnie nurt był za słaby. Gdy z bąbelkami znaleźliśmy się poza pontonami, ochroniarz zwrócił nam uwagę. To dobrze, że ktoś patrzy. Uważam, że trzeba się stosować. Ale zabawa nie była bardzo duża.
Ponadto są trzy zjeżdżalnie. Na najniższej zjeżdża się bez pontonu. Bardzo fajna. Naprawdę super (a jestem fanem zjeżdżalni, więc nie chwalę w ciemno). Na średniej zjeżdża się z pontonem jednoosobowym. Niewiele mam o niej do powiedzenia, bo pozostałe ją w mej pamięci przyćmiły. O najwyższej, gdzie można zjeżdżać na pontonach jednoosobowych albo dwuosobowych, nie wiem co powiedzieć. Mi się bardzo podobała i się świetnie bawiłem, ale prawdą jest, że mam o niej zdanie, że nie jest bardzo bezpieczna. Ona jest szeroka. Gdy zjeżdżałem na niej z mym pięcioletnim bąbelkiem, zatrzymaliśmy się w połowie. Trochę się bałem, że ktoś na nas rozjedzie. Znajomy, który ma dwa metry i sporą nawagę, zjeżdżał ze swoim synem (egzemplarz o parametrach zbliżonych do mojego) i zrobił obrót (beczkę). Dziecko spadło. On wleciał na dziecko. Znajomy miał siniaki. Dziecko miało większe (potem go psycholog szkolny odpytywał, gdzie powstały takie siniory, w domyśle, że go rodzice biją ponad tolerowaną miarę). Jak później analizowaliśmy sytuację, to doszliśmy do wniosku, że na odszkodowanie nie ma szans, bo instrukcja mówiła, żeby w takiej konstelacji nie zjeżdżać. Może jednak dobrze byłoby postawić tam (przy wlocie zjeżdżalni) jakiegoś pracownika, żeby nie pozwalał takim jak my narażać zdrowia i życia własnych dzieci (jak znam siebie, to nawet jakbym doczytał regulamin, to i tak bym zjechał z bąbelkiem).
Sauny i basen na dachu.
Pierwszy raz byłem w saunach, więc nie mam porównania. Do tej pory wyobrażałem sobie, że tam normalnie idzie seks zbiorowy: jedni wychodzą, drudzy wychodzą i utrzymuje się pewna równowaga. Pójść tam z mą Lubą nie chciałem. Ale ona chciała. I muszę powiedzieć, że umiarkowanie mi się spodobało. Wyobrażenie o tym miejscu, jako o platformie seksu grupowego, nie ulotniło się całkowicie (pozostało mi podejrzenie, że mogło być za mało osób do zawiązania konkretnej akcji), ale uważam to już za mniej prawdopodobne. Sauny w Binkowskim składały się z kilku komór, oferujących różne rodzaje gnicia w cieple: suche, mokre, cieplejsze, zimniejsze. Nie wszędzie wszedłem. Ale było pięknie i ekskluzywnie. Przyciemnione światło dawało możliwość ukrycia się osobom bardziej owłosionym lub mniej dumnym ze swoich cech płciowych lub wagi. Luba ma była mniej pruderyjna i skorzystała z zimnego basenu, który znajduje się w ogólnodostępnym korytarzu.
Potem wyszliśmy na dach. Tam ludzie siedzieli tylko w ręcznikach. Moim zdaniem rozbili to na siłę, niejako „z rozpędu”. Polska złota jesień (zwłaszcza w Świętokrzyskim, gdzie – jak głosi ludowa mądrość – piździ bardziej niż gdzieindziej) to nie jest czas, aby przebywać w ręczniku na dachu budynku. Ale nie bronię nikomu. Ludzie byli ładni, więc może flirtowali, co tłumaczyłoby brak zainteresowania temperaturą. Zresztą nie było ich dużo. Basen miał być ogrzewany, ale dla mnie był za zimny. Nie popływałem. Nikt nie pływał.
Nasz pokój.
Bałem się, że w pokoju będzie wykładzina. Na szczęście był gres (albo inne płytki). Pokój był ładny i przestronny.
Na pochwałę zasługuje łazienka. Była naprawdę ładna, ale najważniejsze: dobrze zagospodarowana. Przed snem zazwyczaj marzę, aby zostać czempionem patodeweloperki, więc potrafię docenić, gdy ktoś na małej przestrzeni potrafi ułożyć wszystko tak, żeby wyglądało galancie.
Wszędzie dookoła są lasy, więc widoki z okien są piękne.
My mieliśmy jednak mniej szczęścia: widok z naszego okna nie był bardzo piękny.
Restauracja i jadłodajnia.
Na parterze jest kilka bardzo dużych sal. Mam wrażenie, że za jadłodajnię (ze szwedzkim stołem) za każdym razem robiła inna sala (na pewno była jedna zamiana).
Jest też hotelowa restauracja. Bardzo ekskluzywnie urządzona. Aż się bałem wprowadzać bąbelki. Jedzenia nie pamiętam. Gdyby było złe, to bym zapamiętał. Pamiętam za to piękną kelnerkę: blond włosy i jasnoniebieskie wielkie oczy. Znajomi mają szalonego bąbelka. Cały czas latał do tej pięknej kelnerki, żeby zamówić jakieś ciastko i ona przychodziła biedna zapytać się, czy autoryzujemy zamówienie.
Podsumowanie.
Mi się Binkowski Resort bardzo spodobał. Przez dwa dni od rana do wieczora siedziałem w wodzie. Aż szkoda mi było odjeżdżać. Dla mnie ważne jest, że czas spędziłem w towarzystwie miłych i kulturalnych ludzi, gdzie nie musiałem się wstydzić swojego szczęścia, serdeczności i dobroci. Z minusów mogę podać, że przez bąbelki nie mogłem zbliżyć się do mej Lubej. Jeszcze nigdy nie uprawiałem miłości w Województwie Świętokrzyskim i mam z tego powodu pewien niedosyt.
Czuje się zobowiązany poinformować osoby, które (tak jak ja) wyjazd do hotelu w innej polskiej miejscowości uważają za nieco absurdalny (grzeszny), że w okolicach Kielc jest kilka atrakcji, o których warto wiedzieć. W Chęcinach jest piękny zamek (zawsze myślałem, że powstał dzięki Władysławowi Łokietkowi; jakiż był mój dysonans poznawczy, gdy się okazało, iż za jego powstanie odpowiada biskup Muskata – wróg Łokietka największy, stronnik Przemyślidów w Polsce). Pod Kielcami jest jaskinia Raj. Warto ją odwiedzić. Jest piękna i można zobaczyć jadowite pająki. Wspaniałe są spływy kajakowe po Nidzie. Na południe od Kielc jest Jędrzejów, gdzie znajduje się siedziba Cystersów. Ja lubię jeździć też do Małogoszczy. Znam tam bardzo dobry sklep z dobrym boczkiem.