NOWOŚĆPOLITYKA MIĘDZYNARODOWA

Trudno uwierzyć, że izraelski wywiad nie wiedział o zamiarach Hamasu

W mediach pojawiły się artykuły, które sugerują, że atak Hamasu jest zaskoczeniem dla izraelskich służb specjalnych – ich największą klęską. Są to twierdzenia przedwczesne: nie wiadomo czy i ile izraelskie służby wiedziały o przygotowaniach Hamasu.

Służby specjalne Izraela są uważane za najlepsze na świecie. Ich przeciwnicy – na tym odcinku – nie są (delikatnie rzecz ujmując) wyrafinowanymi graczami. Starcie pomiędzy Arabami z Gazy a państwem żydowskim, to walka mrówki ze słoniem. Arabowie mają prymitywną taktykę i broń, w tym ręcznie robione rakiety. Natomiast Izrael dysponuje jedną z najlepszych armii świata, która jest wyposażona w najnowszą broń. Mamy do czynienia ze starciem dwumilionowego tworu państwowego, zajmującego terytorium mniejsze od Warszawy, z ultranowoczesnym państwem, posiadającym nieograniczone zasoby. Wszak za Izraelem stoi USA, które wysłały w rejon bliskiego wschodu lotniskowiec, co wydaje się być już przesadą, bo nikt rozsądny nie napadnie na państwo dysponujące bronią atomową, będące sojusznikiem supermocarstwa. Ostatnią wojną, gdy Izrael miał prawdziwych przeciwników, była wojna Jom Kippur z 1973 roku. Potem Żydzi z Palestyny nie brali udziału w konflikcie, w którym ich panowanie nad własnym losem byłoby zagrożone.

Biorąc pod uwagę powyższe, osoby, które interesują się historią i bieżącą polityką Izraela, mogą mieć poczucie, że coś tu nie pasuje. Zakładając, że służby wywiadowcze i policyjne Izraela reprezentują poziom, który jest nie-do-ogarnięcia nie tylko dla zwykłych ludzi, ale również dla ich odpowiedników w innych państwach, trudno uwierzyć, iż nic nie wiedziały o przygotowaniach Hamasu. W tej sytuacji na myśl przychodzą dwie sytuacje: albo służby nie uprzedziły władz politycznych, albo władze polityczne zignorowały otrzymane informacje.

Czy możliwe jest, aby służby nie poinformowały rządu o przygotowaniach Hamasu?

Obecnie w Izraelu toczy się wielki spór o reformę sądownictwa, którą forsuje rząd premiera Benjamina Netanjahu. Uważa się, że jest to najgłębszy kryzys wewnętrzny od czasu powstania państwa 75 lat temu. Krytycy zmian uważają, iż reformy wprowadzą kraj na drogę rządów autorytarnych, podczas gdy ich zwolennicy uważają, że są one konieczne, ponieważ wymiar sprawiedliwości ma zbyt duże uprawnienia. Jednym z najważniejszych elementów tej reformy jest ograniczenie uprawnień Sądu Najwyższego. Do tej pory sędziowie mogli uchylać decyzje rządu, które uznawali za „nieracjonalne”, tj. nieproporcjonalnie skoncentrowane na interesie politycznym bez wystarczającego uwzględnienia interesu publicznego. W tej sprawie rację ma rząd Benjamina Netanjahu: trudno wskazać kraj demokratyczny, gdzie członkowie gremium, które nie pochodzi z wyborów, mieliby tak wielki wpływ na egzekutywę, posiadającą przecież bieżące umocowanie, wynikające z wyborów. Poza tym reforma sądownictwa ma na celu zwiększenie kontroli rządu nad procesem wyborów sędziów Sądu Najwyższego. Dodatkowo, reforma przewiduje możliwość uchylania orzeczeń Sądu Najwyższego większością 61 głosów w 120-osobowym Knesecie. To ostatnie rozwiązanie jest już bardzo kontrowersyjne: zgodnie z nim sprawiedliwość ma być po stronie tych, którzy mają większość w parlamencie. To wzbudzało i wzbudza wiele protestów. Choć jest to mało prawdopodobne, to nie można wykluczyć, że nieinformowanie albo niedoinformowanie (o przygotowaniach Hamasu do ataku) rządu Benjamina Netanjahu miało na celu zatopienie go. W mediach już pojawiają się opinie, że niezależnie od wyniku konfliktu kariera premiera jest skończona. Czy tak się może stać? Tak, bo już tak się stało. W 1973 roku Izrael wygrał wojnę Jom Kippur. W każdym innym państwie zadziałaby zasada, że zwycięzców się nie sądzi. Jednak w Izraelu uczestnicy wojny oraz bliscy zabitych żołnierzy mieli pretensję do rządu, że dał się zaskoczyć arabskim napastnikom. To zakończyło karierę premier Goldy Meir.

Czy obstrukcja ze strony izraelskich służb względem rządu Benjamina Netanjahu była możliwa? Jest to mało prawdopodobne, bo trudno sobie wyobrazić taki machiawelizm. Poza takim funkcjonariuszom, groziłaby odpowiedzialność karna oraz wieczna infamia. Można jednak przypuszczać, że gdy dojdzie do rozliczeń Benjamin Netanjahu – polityk w stylu Trumpa i Erdogana – będzie tłumaczył kryzys w ten właśnie sposób: jako obstrukcję ze strony wrogiego mu deep state.

Czy rząd mógł nie docenić albo zignorować informacje, które przekazał mu wywiad?

Bardziej prawdopodobne jest to, że rząd miał informacje o tym, że Hamas szykuje atak, ale z nich nie skorzystał. Pytanie tylko czy zrobił to świadomie. Najprawdopodobniej było tak jak przed wojną Jom Kippur. Śledząc sprawy z daleka łatwo o pochopne i niesprawiedliwe oceny. Warto jednak spojrzeć na sprawę ze strony Izraela. Tamtejsi politycy i służby żyją w ciągłym napięciu. Każdego dnia może wydarzyć się wszystko. Atutem Hamasu jest brak logiki. Żyjąc w takim stanie łatwo o pomyłkę: trudno odróżnić kwieciste groźby ze strony przeciwnika od jego realnych planów i działań. Przed rozpoczęciem wojny Jom Kippur przeciwnicy Izraela – głównie Egipt i Syria – długo prowadzili wojnę podjazdową (tzw. wojna na wyczerpanie prowadzona w latach 1967 – 1970) oraz przeprowadzali mobilizacje, które nie miały jednak realnych konsekwencji. W tej sytuacji informacje, którymi dysponował i chciał przekazać Ashraf Marwan (zięć prezydenta Egiptu Gamala Nasera), nie zostały odpowiednio szybko pozyskane i przetworzone przez Mosad oraz rozpatrzone przez rząd Izraela. Tak też mogło stać się obecnie: ten ciągły ruch w absurdalnym kierunku (Hamas nie może uzyskać niczego poza sprowadzeniem zagłady na siebie i ludzi, którzy mieszkają na władanym przezeń terytorium) mógł zostać tym razem źle rozpoznany i oceniony (niedoceniony).

Istnieje jeszcze jedna opcja. Obecny rząd Izraela to nie jest rząd tworzony przez przewidywalnych polityków – intelektualistów z socjalistycznym rodowodem jak Dawid Ben Gurion czy Golda Meir. To już nawet nie jest rząd tradycyjnej żydowskiej prawicy – syjonizmu rewizjonistycznego. Obecny, trzydziesty siódmy rząd Izraela (zaprzysiężony w grudnia 2022 r.) składa się z sześciu partii: Likudu (jedyna tradycyjna partia prawicowa), Zjednoczonego Judaizmu Tory, Shasu (Sefardyjska Partia Strażników Tory), Partii Syjonistycznej Religijnej, Otzma Yehudit (radykalnie prawicowa partia izraelska) oraz Noam (izraelska narodowo-ortodoksyjna, prawicowa partia polityczna stworzona w 2019 roku z inicjatywy rabina Cwiego Taua). Ten rząd bywa określany „najbardziej prawicowym rządem w historii Izraela”. Z samych nazw partii, które go tworzą, wynika religijny ich profil. Nie ma co owijać w bawełnę: arcydziełem politycznym, stworzonym przez aszkenazyjskich, laickich socjalistów-syjonistów, zarządzają dziś fanatycy religijni. W tym gronie nie brak jest radykalnych motywacji i pomysłów. Nie trudno wyobrazić sobie, że któryś z radykałów mógł być zainteresowany eskalacją konfliktu z Arabami z Gazy. Hamas działa według zasady „im gorzej, tym lepiej dla nas”. To samo może dotyczyć niektórych polityków po stronie żydowskiej. Co może „dobrego” wyniknąć z tak tragicznych wydarzeń? W pierwszej kolejności Izrael zyskuje pretekst do wejścia do Strefy Gazy i rozprawy z Hamasem. Prawie cały świat, a na pewno Zachód, ze współczuciem patrzy na Izrael i aprobuje jego akcję odwetową, która będzie jak starcie kosmitów z dzikusami. Być może są inne fikuśne powody nieskorzystania z informacji, które dostarczył wywiad. Powodem wybuchu Drugiej Intifady w 2000 roku była wizyta Ariela Szarona na Wzgórzu Świątynnym. Teraz Hamas nazwał swoją akcję „Potop Al-Aksa” twierdząc, że jej celem jest obrona słynnego meczetu. Tu jest coś na rzeczy. Dla muzułmanów meczet upamiętnia wniebowstąpienie Mahometa. Oczywiście chrześcijanie i żydzi nie wierzą, aby Mahomet kiedykolwiek był w Jerozolimie. Duża część żydów oraz niektórzy chrześcijanie (tj. niektórzy protestanci z USA) mażą o odbudowie Świątyni Jerozolimskiej. Czy kiedyś to nastąpi? Żydzi władają Jerozolimą. To jest stolica Izraela. Mają wielką przewagę nad Arabami. Mogą odbudować Świątynię Jerozolimską. Wstrzymuje ich od tego wiele czynników o charakterze pozamaterialnym, w tym dbałość o wizerunek na arenie międzynarodowej oraz niechęć wobec utraty tego, co zostało osiągnięte w stosunkach z państwami arabskimi, a tu Izrael ma poważne sukcesy (vide ostatnie zakulisowe rozmowy z Arabią Saudyjską). Co jednak było mało ważne dla laickich twórców Izraela, inaczej postrzegane jest przez polityków z partii religijnych. Wyrzucenie muzułmanów ze Wzgórza Świątynnego byłoby wstrząsem dla niespełna dwóch miliardów wyznawców islamu, ale z drugiej strony trudno uwierzyć, że Żydzi na wsze czasy porzucili marzenie o odbudowie Świątyni Jerozolimskiej. Można się spodziewać, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, który może właśnie nadszedł, wrócą oni do tej sprawy. Co tu dużo mówić, może i jest to słabość umysłu, ale chrześcijanie pewnie przychylnie patrzyliby na odbudowę świątyni, którą Jezus uważał za swoją.

Podsumowując, jest bardzo mało prawdopodobne, aby izraelskie służby nic nie wiedziały o przygotowaniach Hamasu. Pojawiające się w przestrzeni medialnej oceny, że to jest ich klęska, są przedwczesne i krzywdzące. Możliwe, że w łańcuchu informacyjnym, ktoś – być może dla własnych celów politycznych – zatrzymał obieg informacji lub je zniekształcił. Istnie również możliwość – choć jest to tylko spekulacja, która nieprędko zostanie zweryfikowana – iż nieprzeszkadzanie Hamasowi w ataku było dla radykalnych polityków korzystne z punku widzenia celów, które uważają za nadrzędne. Mogli oni przy tym zwyczajnie nie przewidywać konsekwencji własnych zaniechań.

Powiązane Artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button